ZAPRASZAMY NA NASZĄ STRONĘ NA FB! KLIKNIJ TUTAJ
Nalia leżała na swoim łóżku, patrząc nieprzerwanie w sufit. Drewniane, ciemne słoje na deskach w jakiś, dziwny, tylko jej znany sposób koiły jej ból i nieprzerwane cierpienie. Zawsze, gdy na nie patrzyła, wyobrażała sobie morze, w którym zamiast wody była jej ulubiona, płynna czekolada. Jej matka przyrządzała ją tylko na jej urodziny, ponieważ kupno jednej sakiewki czekoladowego proszku, w tych stronach było porównywalne do kupna dwudziestu kilogramów paszy dla świń. Już tak dawno nie czuła tego, czekoladowego smaku, lecz nadal pamiętała go tak intensywnie, jak gdyby wypiła ją zupełnie przed chwilą.
Te rozmarzania zwykle mijały po chwili, ponieważ były
zakłócane przez nieustający ból, jaki zadawała jej, cały czas rosnąca w siłę
choroba. Jeszcze trzy miesiące temu Nalia była najzwyklejszą dziewczyną z małej
wioski, na wschodzie. Niestety, gdyby nie chęć bezinteresownej pomocy
potrzebującym, pewnie teraz pomagałaby matce sprzedawać towary na cotygodniowym
targu. Jej matka wyjechała tam około godzinę temu, więc powrócić miała dopiero
popołudniu.
Dziewczyna cały czas patrzyła na sufit w swoim pokoju,
starając się powstrzymywać uporczywe myśli o przekręceniu głowy, w celu
spojrzenia na cokolwiek innego. To co sprawiało, że nie chciała tego robić, był
przeszywający ból, który odczuwałaby próbując znaleźć cokolwiek innego na co
mogłaby zwrócić swoją uwagę. Myśl o swojej bezradności, powodowała u niej za
razem smutek i wściekłość. W każdej chwili od momentu zdiagnozowania choroby,
obwiniała się za pochopność i brak rozwagi. Przeklinała się, że podeszła do
starszego, zapuszczonego mężczyzny. Nie sądziła, że mogło się to skończyć tak
dla niej potwornie.
Więc nadal patrzyła w podłużne słoje, drewnianych desek.
Mówiła do siebie, że da radę wytrzymać jeszcze trochę, zanim wróci jej matka.
Wiedziała, że nie nastąpi to nada moment, lecz cały czas odpychała ta myśl,
twierdząc, że może okaże się, iż dzisiaj będzie jeden z pomyślniejszych dni i
uda się jej rodzicielce sprzedać wszystko, w krótkim czasie. Znała dokładnie
położenie lekarstw, które pozwalały dziewczynie w miarę normalnie, jak na jej
stan, funkcjonować. Wiedziała także, że jeśli okaże się, że matka postawiła
małą ampułkę z leczniczą cieczą gdzieś indziej, to trud jaki sobie zada będzie
nic nie wart, a może nawet pogorszyć znacząco jej stan.
W tej samej chwili, kiedy rozmyślała nad za i przeciw
wstaniu po lek, usłyszała czyjeś kroki za oknem. Były delikatne, a zarazem
miały w sobie pewną nieopisaną siłę, która przeniknęła ciało dziewczyny.
Mogłoby się wydawać, że Nalia będzie zaciekawiona, tym co jest za oknem, lecz w
sytuacji, w jakiej się znajdowała, odczuwała tylko przeszywający strach. Jeśli
był to złodziej to ona nie będzie mogła go powstrzymać, a wiedziała, że matka
nie podda się w walce z chorobą swojej córki i poświęci cały swój pozostały
dobytek, by patrzeć jak dziewczyna i tak, powoli odpływa na drugą stronę.
Musiała działać.
Dziewczyna spięła każdy mięsień w swoim ciele i podniosła
odrobinę głowę, wywołując tym na twarzy przepełniony bólem grymas. Teraz,
posiadając lepszy widok, skupiła swoją uwagę na drewnianej szufladzie, po
przeciwnej stronie jej małego pokoju. Mimo, że odległość między jej łóżkiem, a
meblem była niewielka, dla Naili wydawała się być najbardziej ryzykowną
czynnością jaką miała zamiar podjąć. Mimo że minęło dopiero parę sekund odkąd
głowa chorej uniosła się lekko nad poduszką, do oczu dziewczyny zaczęły
napływać łzy. Ból rozpoczynał się na skórze i zaciskał się, aż w kościach.
Mięśnie zawiodły i całe ciało powróciło do pozycji w jakiej było przed chwilą.
Młoda kobieta pomyślała, czy jest to tak naprawdę konieczne. Przecież możliwe,
że się tylko przesłyszała, lecz w tym samym momencie rozległ się kolejny dźwięk
kroków, a razem z nim drapanie pazurów o drewnianą ścianę domu.
Naila jeszcze raz spięła każdy mięsień w swoim ciele i
jednym, szybkim ruchem poderwała się do pozycji siedzącej. Z jej piersi wydał
się niemy okrzyk najprawdziwszego cierpienia, do oczu dziewczyny natychmiastowo
napłynęły łzy i zaczęły spływać po rozpalonej skórze. Czuła ból w każdej
komórce swojego ciała, lecz nie mogła się teraz poddać. Robiła to wszystko dla
jedynej osoby, którą kochała.
Pouczona przez gwałtowne zerwanie się, starała się wykonywać
jak najdelikatniejsze ruchy. Wysunęła najpierw jedną nogę spod pościeli, czując
jakby jej skóra była zrywana żywcem, gdy przesuwała ją po szorstkim
prześcieradle. W tym momencie z ugryzionej przez nią dolnej wargi zaczęła
spokojnym strumieniem spływać bladoczerwona krew.
Nalia wysunęła drugą nogę poza łóżko i oderwała się po raz
pierwszy od przeszło tygodnia z leżanki. Od razu, gdy to zrobiła, jej nogi
zawiodły ją i runęła na podłogę, nie mogąc nawet złagodzić upadku, przez
bezwład, jakim jej ciało zostało ogarnięte. Z jej piersi po raz kolejny
wydostał się niemy krzyk. Po raz kolejny poczuła ten nikczemny ból, który
sprawił, iż myślała, że zaraz zemdleje. Po dłużej chwili, jaką musiała
przeleżeć, by wycisnąć jeszcze jakiekolwiek siły z siebie, zaczęła czołgać się
do komody stojącej parę kroków od niej. Nawet najmniejszy ruch powodował u
dziewczyny ogromną udrękę. W każdej sekundzie całego tego procesu, błagała o
śmierć. Błagała, by nagle przestać oddychać, by móc już nie cierpieć. Nie
chciała czuć szczęścia. Prosiła tylko o to, by nie czuć bólu.
Minęły około cztery minuty zanim, chora mogła dosięgnąć
dolnej szuflady. Wyciągnęła przed siebie rękę i wsunęła półkę w swoją stronę,
czując, jakby zaraz miało odpaść jej ramię. Naila włożyła dłoń do środka i
przesuwając ją powoli, zaczęła szukać małej buteleczki. Koniuszki jej palców
czuły tylko jakiś miękki materiał, lecz żadnego szkła. Dziewczyna zapłakała
gorzko, rozpaczając nad swoją sytuacją. Leku nie było tutaj. Nie mogła się
pogodzić, że umrze w tak haniebny sposób, leżąc na drewnianej podłodze w swoim,
własnym pokoju.
Chora wiedziała, że jej kres jest bliski. Powoli zaczęła
godzić się z myślą o tym co ma się
wydarzyć, gdy nagle, znowu usłyszała przesuwanie pazurami po ścianie swojego
domu, lecz tym razem ze strony drzwi wejściowych. Nie wiedzieć skąd, ten odgłos
dodał jej siły, by walczyć. Naila spojrzała w górę komody i dopiero teraz to
dostrzegła. Malutka ampułka z lekiem stała na wierzchu komody. Nie widziała jej
wcześniej przez upośledzenie wzroku, jakie dostała w trakcie rozwoju choroby.
Nie myśląc za długo dziewczyna wyrzuciła swoją prawą rękę w
stronę szafki, lecz ta nawet nie drgnęła. Jeszcze raz cofnęła swoją dłoń i
ponownie wyrzuciła ją w stronę komody, lecz z podobnym skutkiem. „Do trzech
razy sztuka” pomyślała, dodając sobie otuchy i po raz kolejny przyciągnęła rękę
z powrotem do siebie. Tym razem włożyła cały swój wkład w uderzenie komody. Tym
razem zabujała się, a po chwili buteleczka spadła z mebla na głowę dziewczyny,
ogłuszając ją i wywołują ból podobny do postrzelenia. Następnie odbiła się i
zatrzymała na podłodze, obok jej dłoni.
Po chwili, gdy myśli Naili powróciły na swoje miejsce, a ból
głowy lekko ustąpił, chora zaczęła wyciągać korek z szyjki ampułki. Nie trwało
to długo, chociaż potrzebne do tego było dużo siły. Dziewczyna podsunęła sobie
pod nos lek i po chwili poczuła zapach medykamentu. Jego działanie narkotyczne
uśmierzało ból i dawało możliwość samodzielnego wykonywania najprostszych
czynności.
Opary substancji, zaczęły powoli wnikać w krwiobieg
dziewczyny i ta po chwili usiadła na podłodze, po czym zwymiotowała brudząc
sobie podbródek i lewą dłoń. Jej wymiociny były żółtawą cieczą, która paliła
jej przełyk, a której smak i zapach nie był porównywalny do niczego tak
ohydnego.
Kiedy Naila otrząsnęła się wystarczająco, by uświadomić
sobie, gdzie jest i co robi, wstała i opierając się o ścianę, podeszła do
drzwi. Przekroczyła próg i dalej udała się korytarzem do wejścia. Wtedy znowu
zaczęła słyszeć drapanie, lecz tym razem dochodziło prosto od końca
przedpokoju. Z każdym jej posuwistym krokiem siła tego dźwięku wzrastała. W
momencie, gdy dziewczyna chwyciła za klamkę, nie mogła już słyszeć własnych
myśli. Pociągnęła za nią i otworzyła drzwi, wpuszczają c do przedsionka trochę
słonecznego światła. Wyszła za próg i zasłaniając słońce spostrzegła ich.
Owca i wilk stali razem wpatrując się w przerażoną twarz
Naili. Biała postać naciągnęła cięciwę swojego łuku i zatrzymała się w tej
pozycji czekając, jakby na jakiś sygnał. Czarne monstrum, wiło się za jej
plecami, w pełni przygotowane do ataku, warcząc nisko. Chora dziewczyna
patrzyła raz na nią, raz na niego, próbując ustali, czy aby na pewno to co
widzi jest prawdziwe. Po chwili zdała sobie sprawę, że wie co się za chwilę
wydarzy. Odwróciła się i zatrzasnęła za sobą drzwi, a następnie opuściła dłoń i
wystawiła swoją, bladą twarz w stronę słońca, by ostatni raz poczuć jego
ciepło.
Owca puściła cięciwę łuku, wypuszczając strzałę w kierunku
młodej kobiety. Grot przebił jej serce, z którego nie wypłynęła krew, lecz
wyleciała z niego dusza dziewczyny, której bezwładne ciało upadło na suchą
ziemię.
Natychmiast po śmierci dziewczyny, Kindred zniknęli, w
gęstwinie leśnych zarośli nieopodal, by dotrzeć do kolejnej potrzebującej ich
ofiary.